Miasto za wodą

No więc najpierw było tych dwóch na Przyczółku. Mijam ich często w drodze na przystanek. Siedzą zwykle w srebrnym Polonezie zaparkowanym obok ?Społecznie Pilnowanego Parkingu Przyczółek Grochowski?. Ale to nie oni pilnują, oni po prostu siedzą i palą fajki. Nawet specjalnie ze sobą nie gadają. Zresztą może gadają, tylko milkną gdy ktoś przechodzi. Jeden siedzi z przodu, drugi z tyłu. Otwierają drzwi i palą.

Tych postanowiłem zignorować bo wydawali się być z tym wszystkim zbyt nachalni.

Następni byli w Sopocie. Siedzieli w pięciu, jakby w drugim rzędzie bo takich krzakach między plażą a bulwarem. Znaleźli sobie zagłębienie w piasku i tam siedzieli. Tyłem do bulwaru i przodem niby do morza ale morza nie widzieli bo te krzaki. Przechodziłem tam kilka razy i też nie widziałem żeby rozmawiali. Dookoła naród wczasowo prężył wytatuowane muskuły ale oni mieli to w dupie. Pili piwo.

Na tych z kolei nie bardzo miałem czas, nie zdążyłem się im przyjrzeć bo sobie pojechałem pobłyszczeć.

No i teraz to Świnoujście. Po drodze ze Szczecina burza taka, że klękajcie narody, latają dachy, a babcie w busiku łapią za różańce i dyskutują o gromnicach. Co chwila posyłają mi groźne spojrzenia bo bawię się telefonem . Tak, chcę na nas ściągnąć gniew boży w postaci piorunów.

Zawsze się tego miasta bałem bo kojarzyło mi się z pułapką. Jak odpłynie ostatni prom to masz przesrane, musisz czekać do rana. Może gdyby te promy pływały rzadziej to by się można do tego przyzwyczaić, ale one pływają co 20 minut aż nagle przestają . I robi się niesympatycznie.

Poza tym ciągle trzeba się na nie spieszyć. Stałem dziś na nabrzeżu i patrzyłem jak ludzie biegną, żeby zdążyć. Koleś obsługujący rampę kilka razy musiał ją opuszczać, żeby kogoś wpuścić. A i tak zawsze ktoś zostawał na brzegu i mógł tylko patrzeć jak mu ten prom odpływa.

Potem poszedłem do klasycznej góralskiej knajpy coś zjeść i znów byli mędrcy. I ci już mi nie odpuścili. Siedzieli dwa stoliki dalej, byli wypici ale zamówili nowe piwo i rozmawiali.Właściwie to jeden mówił, drugi potakiwał, a ja podsłuchiwałem i przepisywałem do notesu niemalże słowo w słowo. Kotlet stygł.

– Moja matka miała na imię Olimpia i ja ci powiem, nie wiem skąd wzięła to imię. Olimpia to znaczy po grecku zwycięstwo wiesz. I ona taka była. Słuchała jazzu i wygrywała z życiem bo była twardą kobietą. Ale raz przegrała, wyszła zimą na balkon zapalić papierosa i umarła.

– Ale przewróciła się?

– Przecież ci kurwa mówię, że umarła. I do mnie wtedy dotarło , że życie jest ciężkie zwłaszcza wtedy jak się nie ma matki. Bo jak traci się matkę to się traci opiekę. Dopiero wtedy przestajesz być dzieckiem i dopiero wtedy nikt się tobą nie opiekuje. I ja wtedy poczułem się właśnie tak. I jak teraz o tym myślę to mnie przeraża, że tam już nie ma powrotu, nie ma nic poza przyszłością.

A potem odkryłem, że najgorsze to jest zakochać się w kurwie. Idziesz do portu i poznajesz piękną, naprawdę piękną dziewczynę, masz z nią seks, a potem wracasz do kajuty i zaczynasz o niej myśleć. I też wiesz, że tam nie wrócisz, że nie ma powrotu. Bo jeśli wrócisz to wszystko się rozpadnie, dowiesz się, że nie masz z nią o czym rozmawiać i pozostanie ci tylko zaspokoić tą chuć, ale to jest mało. Tak ? chuć, to jest piękne polskie słowo. Drugim takim pięknym słowem jest rozterka. Chuć i rozterka to są dwa najpiękniejsze polskie słowa jakie znam.

12 lat mieszkałem w Stanach i mam odpowiednią perspektywę , wiem jak to wygląda, umiem nie oceniać. Ale wiem na przykład kto wyjebał ten samolot. Ty mi mówisz że jego wyjebali Żydzi albo Rumuni ale to nie jest prawda i ty jesteś inteligentny facet a kupujesz takie gówno od tych gości spod sklepu. To ja ci mówię, że my się nigdy nie dowiemy kto ten samolot wyjebał, tak jak się nie dowiedzieliśmy kto zabił Kennedy’ego. I ja ci to mówię i wierzę, że tego co ci powiedziałem nikomu nie powiesz, bo jak powiesz to mnie ABW i WBK i inne FBI zajebią jak Popiełuszkę zajebali i do dziś nie wiadomo, w którym dole leży.

Dlatego ja tu jestem tylko przejazdem, przyjechałem kilka dni temu i w każdej chwili mogę wyjechać. Mogę wstać teraz i wyjść stąd i pójść w lewo, albo w prawo i to się dla mnie nazywa wolność. Pójdę ulicą i dojdę do tej pierdolonej rzeki, która was tu wszystkich trzyma. I mi się pytacie czemu tam nie ma mostu albo tunelu. Mówicie, że on tu już dawno powinien być bo przez te promy nic się tu nie udaje. A ja tobie mówię, że te promy to jest coś pięknego. Niech ludzie nimi pływają , niech się romantycznie przeprawiają. Przeprawa ? to jest kolejne piękne polskie słowo. Niech oni na tą wodę patrzą, może się od tego patrzenia zrobią łagodniejsi. Niech Heniek, który tam tymi promami kieruje, niech on po całym dniu zejdzie na ląd po jednej albo po drugiej stronie, kupi chleba i masła. I niech idzie i niech zje, a potem niech się położy koło swojej ciepłej żony. Dlatego jak ja idę nad tą rzekę, na którą wy tak psioczycie i patrzę na te pierdolone przez was promy, to ja dopiero tam widzę nadzieję. Ty masz telefon do tego waszego burmistrza? Jak masz to mi daj i ja do niego zadzwonię, żeby on nie kopał tunelu tylko niech zwiększy liczbę promów , żeby ludzie nimi pływali i patrzyli na wodę.

A jak się Tobie tutaj nie podoba mimo wszystko to ja ciebie mogę stąd wyrwać. Ja mam znajomych i oni mają helikoptery. Przylecą i ciebie zabiorą. I zabiorą górą, żebyś tym jebanym promem nie musiał po raz ostatni płynąć. Skoro tak go nienawidzisz i mimo , że ja tak go kocham. Ale polecimy bo ja się poświęcę. I się z tego nie śmiej bo ja mogę zadzwonić w parę miejsc i to się może stać. Choć wolałbym płynąć i patrzeć na wodę. Ale możemy też lecieć. Może to nawet byłoby lepiej bo uciekać trzeba kurwa z rozmachem zanim zdechniemy jak psy na jakiejś pustyni.

I jeszcze ci coś powiem: Niech się wszyscy odpierdolą od Mirka Hermaszewskiego.


jest gorzej

Od pół roku już tu nie mieszkam, więc podobno nie mam prawa o tym pisać. Więc napiszę. Mam wrażenie, że w Poznaniu jest gorzej. Może dlatego, że gdy ostatnio przyjechałem byli jeszcze studenci i jakoś wypełniali tę pustkę. Potem było Euro i wszystko było know how i koko spoko. Niewiele z tego zostało, zielony entuzjazm Irlandczyków gdzieś pofrunął (zostało tylko ?thiz iz ałer potejto? ) . Tak – dziś było inaczej. Ruchome schody na wypasionym nowym dworcu nie działały. Niby nic, ale na własnej skórze można było poczuć, że tam naprawdę z niemal każdej strony jest pod górę. Słabe to jest.

Potem było miasto ? bardzo nowe i bardzo puste knajpy na Ratajczaka. Zastanawiam się ile pociągną. Puste stoliki w Pracowni. Hummus i deszcz. A później panienki w różowych miniówkach zapraszające do nowych klubów go-go otwartych na Starym Rynku. Jedna z nich wyglądała jak szesnastolatka przebrana za dorosłą kobietę. Stała przy Wrocławskiej i nas zapraszała, mimo, że zupełnie nie wyglądaliśmy, jakbyśmy mieli chociaż cień szansy przejść selekcję u dwóch karków na bramce. A jeśli mieliśmy, to znaczy, że jest tam jeszcze gorzej niż na to wyglądało.

Automat na bilety nie chciał moich pieniędzy. Ten w tramwaju nie działał. Za to na krzesełkach były dwa koziołki i piłka. Krzesełka też były puste, cały tramwaj był. Nikt nie jechał wieczorem z centrum na Łazarz i Górczyn. Szoszon mówi, że to przez to, że wszyscy oglądali mecz Polski z Włochami na Olimpiadzie. Ale ja w to nie wierzę. Przecież w Poznaniu liczy się tylko piłka kopana. Tramwaje ze stadionu były na pewno pełne ludzi.

Do Sopotu

18 i 19.08 występy w Sopocie. Oprócz tradycyjnego już gadania, które tym razem poprowadzi Paweł Goźliński będą też warsztaty o tym jak (nie)łączyć pisania i fotografowania. 3 godziny więc da się znieść. Jak się komuś nie będzie podobało to będzie można iść na spotkanie z Hołownią bo będzie obok. Tak czy inaczej zapraszam. ( Cały program wyświetli się wtedy gdy się kliknie na powyższy obrazek)

Sieraków-Wrocław-Poznań

W hotelu jest Canal+, a w Canal+ puszczają dziś ?Somewhere?. Nie jestem fanem tego filmu ale i tak go lubię. Soffia Coppola opanowała w nim do perfekcji nadawanie sensu scenom tylko przez ich wydłużanie. Najbardziej lubię tę, w której Johny Marco pływa na materacu w basenie. Jest strasznie długa i irytująca. Pod koniec umieram już ze śmiechu, a on niespiesznie wypływa z kadru.

Ulice Wrocławia ? puste, zakurzone i ciepłe. Mało co mnie przeraża, jak takie niedzielne popołudnia. Na ulicach nie ma prawie w ogóle ludzi, a ja się wtedy zastanawiam czy nie wydarzyło się coś o czym nie wiem, coś co kazało im zostać w domu. Zaraza albo wojna.

A zdjęcia są z wiatraka, który nie miał skrzydeł.

to die in Die

Jedzenie w samolocie z Warszawy wyglądało tak, jakby ktoś je już wcześniej jadł i tylko dla niepoznaki położył na wierzchu kulkę świeżej mozarelli.

W Monachium wiatr jak na reklamie lakieru do włosów i blond panowie w dobrych garniturach z nieśmiertelnymi uśmiechami Colgate przyklejonymi do twarzy. Każdy z nich dzierży plik gazet. A więc jeszcze nie umarły!

W drodze do Lyonu białe Alpy na horyzoncie, które wyglądają jak trochę inne chmury. Koleś mówi, że mijamy Mount Blanc. Chcę popatrzeć ale jakieś francuskie dzieciaki przyklejone do szyby zasłaniają mi widok. Zresztą nawet nie wiem czy francuskie bo jest ich troje , a mówią w czterech językach. Tak czy inaczej zasłaniają. Mogę tylko patrzeć w drugą stronę ale tam jest płasko i nudno. Za to jedzenie jest lepsze. Czyli wiadomo, że antypolski spisek Lufthansy. Chcą nas zniechęcić do ruszania się z miejsca, wolą jak siedzimy u siebie, więc serwują ten shit, myśląc, że nam się odechce. Ale my jesteśmy twardzi. Nie takie gówna się jadło, nie w takich warunkach latało. Jakby szefowi Ryanaira pozwolili wprowadzić miejsca stojące w samolotach Europa już dawno byłaby nasza.

Z Lyonu do Valence, z Valence do Die. Na boisku piłkarskim w Crest pasą się konie, w Sillance słońce w końcu chowa się za góry i krajobraz staje się matowy i wilgotny. Namioty nad rzeką. Oglądam Francję jakiej bym sobie chyba nie wymyślił. A potem jest już Die i wszystko wraca na stare tory oczekiwań. Czyli jest uroczo. Kamień, dachówka, wąskie uliczki, pastelowe okiennice i uśmiechnięci ludzie pijący wino. Można rzygać tęczą   ;   ).

W jednej z ostatnich prac Elżbieta Cieślar zapytała swoich sąsiadów czym jest dla nich wolność. Pewien chory na Alzheimera mieszkaniec Die odpowiedział, że ?wolność to wszystko, z wyjątkiem byle czego?.

W Die mieszka też pewien anarchista, który przez kilka lat walczył tylko o to by część miasta, w której mieszka nazywała się wspólnotą, a nie dzielnicą. Udało mu się i teraz on i jego sąsiedzi mają to w papierach. Niby fajnie ale czy to znaczy, że oni już tam nie mają poważniejszych problemów? Chyba mają. Na ostatnie spotkanie organizacji pozarządowych działających w Die przyszli przedstawiciele 45 stowarzyszeń. Frekwencja była tak mała, bo spotkanie zwołano w dzień powszedni i członkowie 30 pozostałych nie mogli się urwać z pracy. Die liczy sobie 4500 mieszkańców.

Nie umiem nie mieć kompleksów we Francji. I pewnie dlatego nigdy nie nauczę się ich języka. Kalecząc francuski miałbym poczucie, że dokonuję zbrodni na czymś ważnym i wartościowym . Czułbym się jak prostak. Podobnie mógłbym się czuć gdy kaleczę angielski ale na szczęście powstały Stany Zjednoczone i one wydają się być usprawiedliwieniem dla wszystkich językowych błędów, nawet tych ortograficznych.