Wystarczy zejść kilka kroków ze Stefan cel Mare Svant by Kiszyniów znikał w ciemności. Musi być noc i jeśli jest sobota, gdzieś koło placu katedralnego pulsuje życie. Wygląda to tak, jakby ktoś pozbierał resztki energii w mieście i umieścił je gdzieś w pobliżu Andy’s Pizza. Resztki pozostaną jednak zawsze resztkami. Przewodnik kłamie pisząc, „że wbrew pozorom w nocy życie w Kiszyniowie nie zamiera”. Może i nie zamiera od razu ale na pewno dogorywa.
Wystarczy jednak zejść na ulicę Eminescu by pożałować, że nie wzięło się ze sobą latarki. Można się wtedy przekonać, że w nocy Kiszyniowa nie ma. Jest ciemno i pusto. Słychać tylko świerszcze.
A teraz jest niedziela i siedzę w przy św. Stefana, piję kawę w McDonaldsie i pławię się haniebnie w spokoju jaki ofiarowała mi globalizacja. Pogubiłem się już wcześniej w czasie, przepłynąłem go na wskroś, więc przez kilka pierwszych chwil mój zegarek i telefon nie mogą dojść do porozumienia. W końcu ruszam z hotelu i przez kilka kwadransów przedzieram się przez żółty świt. Na zdjęciach objawia się to nierzeczywistą ostrością kolorów. Korzystam z tego tak długo, aż słońce się nie podniesie, a na ulicy nie pojawią się ludzie.
Gdy jest już po wszystkim gość w McDonaldsie pyta mnie czy przez aparaty nie miałem problemów z policją. Nie miałem, a powinienem?