Przez środek boiska w Krzywiniu biegnie ścieżka bo ludzie robią sobie tędy skrót do sklepu. Mecz w Starym Luboszu trzeba było przerwać, bo na boisko wbiegła kura. Przed rozpoczęciem spotkania Luks Stare Bojanowo – Gwiazda Siedlec trzeba było wytypować pięciu kibiców, którzy w kamizelkach z napisem „służba porządkowa” pilnowali 30 pozostałych. Selekcjoner Iskry Wonieść powiedział swoim zawodnikom, że kto nie ma ochoty umierać za zespół, ten będzie się musiał z nim po rundzie jesiennej pożegnać. Ci do których mówił trener, wiedzieli o co chodzi. Iskra pokonała Dybko Choryń 2:0. Kibice byliby szczęśliwi gdyby tylko przyszli. Frekwencja tego dnia nie dopisała.Chłopcy i tak zostawili na murawie serce.
Zatrute pole
N. opowiedziała mi niedawno historię bandy Jumaczy z Trzebiatowa. Byli królami miasteczka, każda dziewczyna chciała mieć chłopaka, który był Jumaczem. Jumacze jeździli za niemiecką granicę i kradli tam oryginalne jeansy i perfumy. Była połowa lat dziewięćdziesiątych, może trochę wcześniej. Napoje w plastikowych butelkach wypijało się, a butelki myło i zostawiało na potem. Jumacze przywozili te swoje skarby, a ludzie z miasteczka je od nich kupowali.
Ich siedzibą była „Gromada” – jedna z dwóch trzebiatowskich knajp. Ta druga nazywała się „Kaszanka” i nawet oni bali się tam wchodzić. Do „Kaszanki” chodziły prawdziwe kozaki. No więc Gromada – nigdy tam tam nie byłem, a wydaje mi się, że wiem jak tam wyglądało. W „Gromadzie” dużo trzebiatowskich dziewcząt straciło dziewictwo, niektóre straciły też pewnie złudzenia. Jumacze zadawali tam szyku. Pół miasteczka ich podziwiało – skrycie, wstydliwie, z pewną taką nieśmiałością. Drugie pół ich nienawidziło – skrycie, wstydliwie, szeptem. Ci starsi pewnie się zastanawiali, czy tak już teraz to wszystko będzie wyglądało? Czy królami życia będą kolesie, których jedyną umiejętnością jest wynoszenie w ilościach hurtowych towaru z niemieckich sklepów?
Jumacze byli takimi królami świata, na jakich świat było akurat wtedy stać. Wozili się czarną beemką. Zajeżdżali pod „Gromadę” z piskiem opon i nigdy nie gasili silnika. N. mówi, że wie dlaczego. Mieszkała obok jednego z nich i widziała, że żeby tę beemkę odpalić, musieli ją brać na pych. Cały fason władców świata pryskał, chłopcy stawali z tyłu, podwijali rękawy, pluli w dłonie i pchali tę swoją karocę pełną marzeń, aż nie zaczęła groźnie bulgotać. Potem włączali radio, dudniły basy, a oni mogli już bez skrupułów jechać przez miasto i patrzeć prowokacyjnie ludziom w oczy.
Cały dzień spędziłem jeżdżąc po wioskach. Wszedłem na chwilę na zatrute pole. Nie mogę przestać myśleć o tym, czym ono jest zatrute.
Prawdziwe nieszczęście
Kiedyś z pociągu z Hummennego do Novej Sedlicy spotkałem Najbardziej Nieśmiałego Człowieka Świata. Nie zrobiłem mu wtedy zdjęcia bo bałem się, że mógłby od tego zniknąć. Dziś na jednym z meczów wielkopolskiej okręgówki zobaczyłem tego sędziego i przypomniałem sobie tamtego gościa z pociągu na Słowacji. Może są spokrewnieni?
Czasami nie ogarniam

No więc zaczęło się od tego, poszliśmy na „Wall Street 2”. Gekko mówi tam o gorączce spekulacyjnej w Holandii z 1637 roku. Wszyscy dostali szału na punkcie cebulek tulipanów. Wszystko nabiera nowych znaczeń w kontekście aktualnych problemów. Przypomniałem sobie, że o tym samym pisał Herbert w „Martwej naturze z wędzidłem”. Czytałem to na początku liceum, więc niewiele zrozumiałem. Dziś miałem kilka wolnych chwil między jednym spotkaniem, a drugim więc wszedłem do księgarni i kupiłem.
Zacząłem czytać w tramwaju, do fragmentów o tulipanach jeszcze nie dotarłem ale już mi nie zależy. Znalazłem za to definicję czegoś, czego do tej pory sam nie umiałem zdefiniować.
„Atak alienacji, ale łagodny, jaki dotyka większość ludzi przeniesionych w cudze miejsce. Poczucie inności świata, przekonanie, że wszystko to co się wokół dzieje, nie bierze mnie samego w rachubę, że jestem zbędny, odtrącony, a nawet śmieszny z tym swoim groteskowym zamiarem obejrzenia starej wieży kościelnej. W stanie wyobcowania wzrok reaguje szybko na przedmioty i zdarzenia najbardziej banalne, które dla oka praktycznego jakby nie istniały”
Brzmi depresyjnie , ale jak się nad tym zastanowić to wcale takie nie jest. Kwestia umiejętności dziwienia się.
Zdjęcie jest spod ziemi.
Gdybym mógł
Jeszcze zdjęcie z zamkniętej odkrywki w Kleczewie. Zrobione tak przy okazji, a nie w jakimś konkretnym celu.
Po dwóch tygodniach jeżdżenia „żółtą strzałą” wsiadłem dziś na rower i na nowo musiałem się uczyć na nim jeździć. Na światłach nie „odchodzi”, jakoś tak twardo, wysoko i pedałować trzeba. Zgrzałem się niemożebnie.
Dziś było ciepło, ale zwykle jest już zimno i wieje. Gdybym mógł pojechałbym dziś do Bray, a potem plażą poszedł do Greystones. Na Brayhead zapiąłbym kurtkę pod szyją, przed portem porzucał kamieniami do morza. Namiętnie słucham Mono – Hymn To The Immortal Wind.
To już jest koniec
Są takie miejsca, w których mi się znacząco poglądy radykalizują
Sokół Kleczew – LKS Gołuchów

Mecze czwartej ligi nieustannie mnie wzruszają. Tym że im wszystkim tam się chce – piłkarzom grać mimo delikatnej nadwagi, kibicom kibicować, wymyślać przyśpiewki, denerwować się i rzucać przekleństwami, sędziom nie odwalać tego byle jak. Sędziowie zachowują się tak jak na Lidze Mistrzów. Tylko te stogi siana w tle.
Sokół Kleczew, biało- zielona duma. Tydzień temu wygrali z Dąbrowszczanką Popowo, więc teraz byli faworytami. Kibiców przyszło może ze dwudziestu, spiker wyłowił mnie z tłumu i powitał „przedstawicieli prasy”. Potem zaczęli grać, a kibole otwierać „Harnasie”. Było zimno, wiał wiatr, a od strony odkrywki nadciągały granatowe chmury. Na murawę leciały liście. Mógłbym tam siedzieć kilka godzin, ale mecz trwał krócej. Już w trzynastej minucie trybuny były absolutnie przekonane, że sędzia jest chujem. W dwudziestej siódmej było wiadomo, że to wszystko przez Jabulani.
Nowa odkrywka będzie tutaj
„Na robaku”
Gdy wyjeżdżałem we wtorek powiedziałem w sklepie na dole, że nie będzie mnie do czwartku i żeby się nie martwili bo jadę fotografować rybaka. Obsługa sklepu się zmieniała więc jedna pani do drugiej napisała taki liścik. Jest bardziej niż wzruszający.
Podobno człowiekowi do pełni szczęścia potrzebne są wyższe uczucia, jakaś miłość, sztuka, zdrowie swoje i najbliższych i inne takie. Mi wystarczyło pół kilograma wędzonych sielaw, które „Robak” Zbyszek wyciągnął z wędzarni, zapakował w papier i wepchnął mi w ręce. Po drodze kupiłem chleb, masło i zimną colę. Wracałem o zmierzchu słuchając Iron&Wine. Jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta o definicję raju to z braku alternatyw powiem o tym. Nie musi być nawet tych 40 dziewic. W drodze do domu oczywiście się zgubiłem i na chwilę trafiłem gdzieś koło Suszewa w takie rejony. Nie wiem gdzie to jest, nie trafiłbym tam drugi raz.
Lubię moją pracę.