Coś tu trzyma…

 rudawy3.jpg

Zaczyna się jeszcze na dworcu w Poznaniu. Gdy podchodząc do okienka zamawiam bilet do Janowic Wielkich kupujący przede mną staruszek zatrzymuje się w pół kroku. Patrzy na mnie wielkimi z przejęcia i rozmarzenia oczami i w końcu mówi.
– Pan jedzie w Rudawy? Tam jest tak pięknie, panorama na całe Karkonosze jest.
Stoi jeszcze przez chwilę i patrzy na mnie z jakimś wyczekiwaniem ale ja mu mogę tylko przytaknąć. A potem idzie w swoją stronę.

Czytaj dalej

Olimpia – Lhasa – Poznań

Ateny – na drodze olimpijskiego ognia kładą się zrozpaczeni Tybetańczycy. Oblewają się czerwoną farbą i rozdzierająco krzyczą, że domagają się sprawiedliwości, „Stop killing my brothers and sisters in Tibet, Stop killing in Tibet” – krzyczą. Strasznie w tym dużo jakiejś przejmującej rozpaczy, jakiejś beznadziejnej desperacji. Greccy tajniacy ściągają ich z ulicy zasłaniając sobie twarze przed obiektywami reporterów. Tłum klaszcze – nie sztafecie biegaczy z olimpijskim zniczem, a właśnie tym ściąganym siłą z jezdni Tybetańczykom. To się nie dzieje w Chinach ale tutaj w Europie.
W Lhasie nastała cisza. Nie ma jej kto przerwać, bo dziennikarze zostali wyproszeni prze chińskie władze z Tybetu. Zdążyli tylko zrelacjonować, że do stolicy Tybetu władze wysłały tysiące żołnierzy. Procesy „wywrotowców Dalajlamy” podobno mają odbyć się po igrzyskach, żeby nie psuć atmosfery sportowego święta. Do tego czasu „wywrotowcy” będą gnić w przepełnionych więzieniach. Za krzyknięcie hasła „Wolny Tybet” mogą dostać nawet 10 lat. Albo kulę w łeb.
Poznań, wtorek rano. Trochę świeci słońce, trochę pada śnieg. Wieje, jest zimno. Grupka zapaleńców w pomarańczowych kamizelkach rozdaje kierowcom pomarańczowe wstążki. Gdy na skrzyżowaniu zapala się czerwone światło podchodzą do samochodów, pukają w szybkę i cierpliwie tłumaczą, że to akcja solidarności z Tybetem, że tyle możemy zrobić, wstążkę pomarańczową jak habit buddyjskiego mnicha przywiązać do anteny swojego samochodu. Niektórzy chętnie opuszczają szyby aut i biorą wstążki, inni nie zwracają uwagi go gościa za szybą. Patrzą obojętnie przed siebie, czekają na zmianę świateł. Gdy zapala się zielone odjeżdżają.

Wolny Tybet, Wolny Tybet, Wolny Tybet – 30 lat w pierdlu albo pomarańczowa wstążka na antenie samochodu? Trudny wybór.

Rafał Milach w „Press” o fotografii…

Czy to, co Pan robi jest jeszcze fotografią prasową, czy już artystyczną?
Zawsze się broniłem przed pojęciem „fotografia artystyczna”. Fotografia jest tylko dobra albo zła. Przez fotoreporterów jestem uważany za artystę, przez artystów – za fotoreportera. Sam plasuję siebie gdzieś pomiędzy. Fotoreporterem ani dziennikarzem bym siebie nie nazwał, bo to co robię nie jest obiektywnym zapisem rzeczywistości. Nawet mój materiał z jakiegoś wydarzenia ma silny ładunek emocjonalny – przemycam w nim siebie.

Czytaj dalej